środa, 31 lipca 2013

Dom wschodzącego słońca

W 1964 roku zespół The Animals nagrał jeden z największych muzycznych przebojów wszechczasów- House of the Rising Sun. Nie wiem dlaczego, ale ta piosenka była pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, gdy zacząłem głębiej zastanawiać się nad tym, co obecnie dzieje się w polskim żużlu.

Będąc jeszcze nie do końca dorosły lubiłem oglądać Wideotekę Dorosłego Człowieka. Jeden z odcinków traktował właśnie o The Animals i House of the Rising Sun. Zdecydowanie mój ulubiony. Jak wielu z państwa, którzy słuchali tego utworu, słuchają nadal, zachwycają się nim, bądź po prostu sprawia im przyjemność „odpalenie zwierzaków”, wie, że mówi on o domu publicznym? Tutaj należą się ukłony w stronę Marii Szabłowskiej i Krzysztofa Szewczyka. Gdyby nie oni, prawdopodobnie sam bym się o tym nigdy nie dowiedział.

Skojarzenie jest automatyczne i nader brutalne: „Żużel to dom publiczny?”. W Wielkopolsce, z której pochodzę „dom publiczny” opisuje się również słowem „burdel”, a owy „burdel” oznacza również bałagan, nieład, kompletny nieporządek. Tyle, że określony dobitnie, z silnym zabarwieniem uczuciowym. Zagmatwane i niezrozumiałe kwestie również można skwitować mianem: „Ale burdel!”. Skojarzenie zaczyna się krystalizować i nabierać kształtów.  Okrągłych na twarzy.

Ostatnimi czasy polski sport żużlowy bardziej, niż ligą czy pucharem świata żyje komisarzami torów, torami, a raczej sposobem ich przygotowania do spotkań i kolejnym karami dla Unii Leszno. Przypomnę, że Unia, dziś dumna Fogo, w tym roku otrzymała już trzy kary- kolejny rekord w dorobku leszczynian. Na początku zostali skarceni za to, że PGE Marma Rzeszów odmówiła wyjazdu na tor podczas meczu w Lesznie. Mimo, że prawdziwym powodem była niezdolność do jazdy Nicki Pedersena, prezesa Stali Rzeszów, wszystko udało się tak okręcić, że wina spadła praktycznie wyłącznie na biało-niebieskich. Kolejną karą była ta sprzed około dwóch tygodni, siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych za błąd w sztuce przygotowania toru na spotkanie z Falubazem Zielona Góra. I ostatnia, skromne trzy „patole” za krzywą bandę podczas tego samego widowiska.

Po podsumowaniu Unia Leszno otrzymała w tym sezonie już 236.000,00 złotych kary plus siedemdziesiąt pięć punktów z meczu z Marmą, za które trzeba zapłacić zawodnikom. Śmiem twierdzić, że to wszystko razem spokojnie przekracza 400.000,00 złotych. Zadam więc pytanie: „Komu zależy na śmierci żużla w Lesznie?”. Kto chce zrobić z Unii Leszno sponsora strategicznego Speedway Ekstraligi? Komu wydaje się, że Unia Leszno jest „ścianą płaczu”, przy której, w razie potrzeby, można stanąć i poprosić o „cash”, a on zawsze wypadnie? Odnoszę wrażenie, że tych osób jest co najmniej kilka, ale po kryjomu najszerzej uśmiecha się ten: „Jeśli tak dalej to będzie wyglądało, to żużla w tym mieście nie będzie.

Słowa te wypowiedziano dwa lata temu, po pamiętnym półfinale Speedway Ekstraligi, w którym Unia Leszno odprawiła z kwitkiem Unibax Toruń, mimo, że dawny Apator: „…jesteśmy drużyną dużo lepszą”, w opinii owego pana na to nie zasłużył, a ostatni dwumecz sezonu należał im się niczym „psu buda”. Jak widać wszechmogący był innego zdania. Nie będę rozwodził się nad przebiegiem owego półfinału. Fakty są wszystkim znane, każdy już dawno wyrobił sobie zdanie na temat rywalizacji, która poruszyła pół Polski, włącznie z Sejmem. Interesuje mnie postać człowieka, który wypowiedział te słowa. Który wszem i wobec nazwał, nie posiadając żadnych dowodów, klub z Leszna i masę pracujących tam ludzi, jako oszustów: „To już nie pierwszy przypadek kombinowania z torem w przypadku tego klubu.” Zdanie tak samo prawdziwe, jak te, wypowiedziane zapewne w zamroczeniu nienawiścią, że Roman Jankowski, teraz przygotowuje „kopy” a sam nie umiał jechać, gdy splunęło mu się pod koło. Cóż. Odsyłam do lektury spotkania Unia L. – Unia T. z 1994 roku. Z czasów, gdy autor tychże słów, jeszcze nie wiedział czym jest żużel i że w „piernikowie” też istnieje klub.

Najczęściej jednak jest tak w życiu, jak w głośnym filmie „Fanatyk”. Kto widział ten wie, kto nie widział ten się dowie. Zazwyczaj ten, który najwięcej wyzywa od Żydów, sam jest Żydem.

Oglądał ktoś inny film- „Idiokracja”? Uwielbiam go. Czasem wydaje mi się, że kręcono go w Polsce. A czołowe role zagrali w nim prominenci polskiej sceny politycznej. Teraz jednak, po niezwykle głębokim namyśle, odgłosami przypominającymi kręgielnie, doszedłem do wniosku, że zamiast przedstawicieli rządu z OP na czele, można by tam postawić przecież szefostwo żużla. Nie byłoby różnicy! Ale powoli. O czym opowiadał owy obraz? Otóż, pewien niczym niewyróżniający się, kompletnie przeciętny we wszystkim, nieuzdolniony w żadnej dziedzinie i leniwy, taki zwykły... Kowalski, zostaje poddany hibernacji, w ramach rządowego eksperymentu. Chwilę później wychodzą wały, jak to zawsze. I pogram porzucono, zapomniano jednak odhibernować biedaka i tak go zostawiono. Po pięciuset latach program sam rozmroził jego organy i doprowadził do przebudzenia. Główny bohater wstaje i widzi świat kompletnie różny od tego, jakim go opuścił. Myśli, że minął rok, tyle ile zakładano, a nie pięćset. Pod drodze, gdy spał, ludzkość jednak kompletnie zdebilniała. Inteligentni ludzie nie rozmnażali się, czekając na najodpowiedniejszą chwilę gospodarczą i ekonomiczną, a prymitywy… no cóż. Inteligentni w końcu umierali bezdzietni, lub, w przypadku mężczyzn, na zawał w trakcie pobierania materiału genetycznego niezbędnego do przeprowadzenia zabiegu In vitro.

Nasz kochany bohater został, przez kilkumilionowe społeczeństwo jednego z większych miast amerykańskich, wzięty oczywiście za homoseksualistę, gdyż nie mówił, jak pozostali, bez bezładnej kombinacji stęknięć, sapnąć i odchrząknięć co drugie słowo. Wkrótce, próbując dowiedzieć się, co się stało zostaje złapany przez coś, co hucznie nazwać można policją, jak w przypadku władz żużla władzami żużla i dostaje się do więzienia. W penitencjarce przeprowadzono na nim test inteligencji. W naszych realiach powiedzielibyśmy, że doczłapał się do stołka. Po teście, w którym najtrudniejsze pytania to były takie z zakresu: „Idzie jeden człowiek z dwulitrowym wiadrem wody i drugi człowiek z trzylitrowym wiadrem wody. Ile jest razem wiader?”. Okazuje się, że nasz… bohater, jest najinteligentniejszym człowiekiem na Ziemi. Ma iloraz w okolicach 95, ale to i tak o połowę więcej niż cała reszta ludzkości. No, więc poproszony przez zgromadzenie naprawdę mało rozgarniętych ministrów, łącznie z ministrem zdrowia, który był chyba przedstawicielem następnego etapu w inwolucji mózgu człowieka, przejmuje władzę. I teraz zabawa się zaczyna. Walne Zgromadzenie Członków, nazwijmy ich tak potocznie, wybiera naszą „95-tkę” na prezydenta i prosi o to, aby ten uzdrowił żużel, kraj, wszystko jednym słowem. Ten przystaje i ochoczo zabiera się do pracy.

Rządzą nami tacy „Członcy” i przewodniczy im „95-tka”. Wszystko wiedzą najlepiej, resztę świata mają za bandę głupców, z którymi nie warto się liczyć. Wprowadzają, więc nowe prawa i przepisy, które mają doprowadzić do cudownego ożywienia „czarnego sportu” a tak naprawdę prowadzą do jego śmierci. Zadziwiający jest fakt, że tyle utyskiwano nad poziomem i rangą, co, jak co, ale marginalnej już, Elite League. Utyskiwano i z uporem maniaka wprowadzano prawa i przepisy, które w Anglii doprowadziły do takiego stanu. Czy człowiek inteligentny tak robi? Nie, robi tak człowiek upośledzony, który nie jest w stanie pojąć związku przyczynowo-skutkowego i jedyne, na czym opiera swoje doświadczenie to widok płonących zgliszcz i ruin, które pozostawiły po sobie jego „reformy”. Tak działa Polska władza żużla. Jak władza w filmie „Idiokracja”, mają ten sam tok rozumowania. Dla mnie takim prawem jest na przykład Kalkulowana Średnia Meczowa. I od tego sezonu regulamin dotyczący przygotowania nawierzchni przedmeczowej oraz urząd komisarza torów- będąc szczerym najbardziej korupcjogenny urząd w sporcie od wielu dekad.

Trochę od Jacka Gajewskiego: „To jest chore co wyprawia pan Wojciech S. i spółka. Jeżeli ktoś przeczyta art. 25a 3. RSŻ: Prawa i obowiązki komisarza toru, to może dojść tylko do następujących wniosków. Jeżeli zawody się odbyły (o wyznaczonej godzinie, bez opóźnień) to tor był przygotowany zgodnie z regulaminem. Za stan toru i jego przygotowanie do zawodów według mnie odpowiadają komisarz toru oraz sędzia zawodów. Wszystko co się dzieje z torem na osiem godzin przed zawodami odbywa się za zgodą, wiedzą oraz pod "dyktando" komisarza. Czyli karę należy nałożyć na Komisarza Toru . Tak słabych i mściwych ludzi na szczytach "żużlowej władzy" to chyba jeszcze nigdy nie było, im szybciej odejdą tym lepiej dla dyscypliny. Ale tak szybko się to nie stanie . Niestety.”                                                                

Trudno się nie zgodzić. Żużlowa generalicja, składa się z ludzi, którzy albo światopoglądu nabrali jeszcze w czasach zmierzchłej epoki, do żużla przybyli po to, aby zarobić i wypełnić w swoim życiorysie dziurę pod tytułem: „Osiągnięcia”. Jest też taki, który pojawił się w nim w wyniku układów. Co dobrego może z tego wyniknąć? Adolf Hitler przyczynę potężnego kryzysu gospodarczego i marginalizacji Niemiec po pierwszej wojnie światowej upatrywał w Żydach, jako ludzi, w jego osądzie, kontrolujących największe światowe banki. Toteż stali się oni dla niego źródłem inspiracji, siłą napędową rozwoju i obiektem chorej zemsty. Po wygraniu wyborów dozbroił się i przygotował do: „Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Odczuwam wrażenie, że mamy w żużlu Hitlera. Człowieka, który nie potrafi żyć bez wroga, zagubionego w morzu własnej oceny, napędzającego się chorymi powodami swej nienawiści i nieustanie, dopóki nie wykończy w ten czy inny sposób swojego antagonisty, wymyślającego nowe metody wykorzystania środowiska do partykularnych interesów.

Viva idiokracja!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Nowa atrakcja w starym cyrku

Freddie Merkury śpiewał: This could be heaven for everyone. Do niedawna żużel postrzegany był jako ostatni bastion mężczyzn, oczywiście tylko w Polsce. Zamknięty, szczelny, hermetyczny. I szowinistycznie świński. Jak zapewne wrzeszczały aktywistki w myślach. Między wyładowywaniem własnych frustracji na Bogu ducha winnych mężczyznach a gotowaniem i odkurzaniem.

Ale, jak wszystkie bastiony, tak i ten padł. Zamieszania, co nie miara. Media żużlowe aż piszczały od nadmiaru informacji generowanych przez aktywistki swego czasu. Sprawa zaszła tak daleko, że zainteresowała się nią sama kobieca generalicja. Wtedy żarty się skończyły. Została wystosowana petycja do władz polskiego żużla o wymazanie z regulaminu zapisu, że sport żużlowy w Polsce uprawiać mogą tylko testosteroniarze. Do tego doszła podobno nieoficjalna groźba, że jeśli tak się nie stanie, to kobiety w ramach protestu przestaną rodzić za karę dzieci. W konsekwencji mężczyźni wymrą a wraz z nimi żużel. Sprawiedliwość ponad wszystko.

To był argument ostateczny. Nie do obejścia. Frustracja sięgnęła zenitu. Setki tysięcy listów od zdesperowanych mężczyzn z całego kraju zaczęły spływać do żużlowej centrali, żeby usunęli ten zapis. Co im szkodzi? A przez nich żadna żona dziecka powić nie chce! Drzewo zasadzone, zwiędło, ale żona nie wie- dom, a właściwie M-3 w bloku już też jest. No to teraz trzeba skonstruować potomstwo! A samemu nie idzie!

Tego było już za wiele. Przepis usunięty, podpis złożony. Konstytucja! Śpiewom końca nie było. Kobiety mogą oficjalnie zostać… no właśnie, czym? Żużlowczyniami? Żużliczkami? Żużlówkami. Zanim tabuny wygłodniałych i spragnionych wspólnych pryszniców ze spoconymi i ubrudzonymi zawodnikami, kandydatki na adeptki zaczęły masowo przynosić zgody na rozpoczęcie treningów, inne hordy wysyłały petycje do władzy, aby ten przepis przywrócili. Dlaczego? Bo teraz muszą rodzić. A to boli, pasuje figurę, wymusza poszerzenie sukienek i takie tam. Przekonał je dopiero argument, że w trakcie ciąży rozpoczyna się proces laktacji. Czy coś w tym guście. I rosną piersi! 

Klaudia Szmaj. Od niedawna kobieta-żużlowiec. Odnoszę nieodparte wrażenie, że pani Klaudia to tylko i wyłącznie dziwne indywiduum, które powstało z chęci zrobienia czegoś skrajnie męskiego będąc kobietą. Jej kuzynem jest Maciej Janowski, który pożyczył jej wszystko, co potrzebne do uprawiania sportu żużlowego. Zmiana przepisów umożliwiła jej zdanie egzaminu, mimo, że ledwo motocykl łamie jadąc 40 km/h (jakim cudem zdała?). Gdy zmuszona była jechać we czterech w kolejnym etapie egzaminu, wyglądało to, jak spotkanie czołówki Grand Prix z przedstawicielem Allsvenskan. 

Moim skromnym zdaniem kariera pani Klaudii zakończy się tak szybko, jak się rozpoczęła. A jakikolwiek kontrakt podpisany przez nią z klubem żużlowym (na przykład ten z Falubazem Zielona Góra) będzie tylko i wyłącznie zabiegiem czysto marketingowo-wizerunkowym. Wypowiedź prezesa Jankowskiego: „Nie chodzi tu tylko o pr, o marketing, ale o to, żeby dziewczyna się rozwijała i w dalszej perspektywie powalczyła o punkty ligowe. Może pojawi się jeszcze w tym sezonie nawet w ekstralidze”- można włożyć między bajki. Gra, w której kartą przetargową jest siedemnastolatka toczy się o pozyskanie nowych sponsorów (o kasę, jakżeby inaczej). Nisza sponsorska z sektora firm „kobiecych” w żużlu jest przecież gigantyczna. Ile firm produkujących kremy i kosmetyki reklamuje się przez żużel? A ile może zacząć dzięki Klaudii, która zacznie, nawet wozić zera, ale na antenie NC+? Smutna acz prawdziwa rzeczywistość. Żaden klub nie będzie marnotrawił pieniędzy inwestując w kobietę, która siłą, refleksem, wyczuciem odległości czy możliwościami wyobraźni przestrzennej nigdy nie dorówna mężczyznom. Biologia!

Puśćmy jednak wodze fantazji. 

Nieokiełznane hordy. Niczym potomkinie legendarnego przywódcy Hunów- Attyli, zaczęły oblegać parkingi. Jeździć, trenować, zdawać licencje, przebijać się do składów. Kobiety opanowały żużel! Aż roiło się od gustownych różowych kewlarów z szykownymi wypustkami, żakiecikami, szaliczkami itd. Jakaś kobieta-inżynier opracowała i opatentowała laczka z korkiem! Tyle, że nie przewidziała, że żużlowcy mają tylko jeden, na lewej stopie. To nic, będą ładnie wyglądać w szafie! – ripostowała. Kobiety tu, kobiety tam. Kobiety dostały się do centrali. Przejęły stery. Zlikwidowały etaty podprowadzających. Zastąpiły je mięciutkimi facecikami w rajtuzach, którzy ochoczo machali pomponikami i tupali nóżkami przed linią startową. Zmieniono też kilka zasad. Biegi skrócono do jednego okrążenia, bo antyperspiranty nie dawały rady. Mecz do trzech biegów w pominięciem wyścigu juniorskiego, gdyż nie miał on sensu skoro żadna z kobiet nie pamiętała, kiedy się urodziła. Między pierwszą a drugą i między drugą a trzecią gonitwą ustanowiono 45-cio minutowe przerwy. Przerwy na strategiczną wymianę uwag i spostrzeżeń odnośnie wczorajszych odcinków kilku wiodących seriali, nowego rodzaju kija do miotły, ułatwiającego zamiatanie, wymianę zachwytów na temat nowych torebek i butów zawodniczek. 

W rzeczywistości do szkółek zgłosiło się tyle dziewcząt, co zrealizowanych obietnic przedwyborczych. Na placach mocno pokaleczonej ręki można by je policzyć. Tyle samo wytrzymało do licencji. Niedawno jedna szczęśliwie go przeszła. I po co usuwano ten przepis? Na co tyle hałasu? Wszystko potoczyło się zgodnie z typowo kobieca logiką: najpierw będą robiły niesamowity szum o równouprawnienie, by z niego w ogóle nie korzystać, gdy je uzyskają. Teraz dojdzie do tego aspekt wydojenia z potencjalnych nowych sponsorów ile się da. 

Czekam na reakcję bojowniczek na mój tekst, które będą przekonywały, że kobiety poradzą sobie na żużlowym owalu tak dobrze, jak mężczyźni. Że nie zabraknie im siły i odporności na ból, bo przecież rodzą dzieci! A udowodnione naukowo jest, że to ból porównywalny z amputacją kończyny. Udowodnionym jest również, że mężczyzna nie przeżyłby porodu, gdyż mdleje na sam widok strzykawki. Pewnie, że byśmy nie przeżyli! Nie mamy odpowiedniego wyposażenia do rodzenia! Którędy miałoby wyjść? Uchem? Powalił mnie za to jeden ze wpisów na jednym z wielu internetowych for pewnej internautki. Był on mniej więcej tej treści: Skoro żużel może być powodem choroby wibracyjnej, która może uniemożliwić zajście w ciążę, to może należałoby zacząć badać spermę zawodników!? Czy im się plemniki nie popsuły!? Świetny argument. I jaki romantyczny.

Nie ma żużlówek. Nie było. I prawdopodobnie nigdy nie będzie. Bo, o ile, na przykład, kopać piłkę kobiety dadzą radę, to żadna kobieta nie nabierze nigdy takiej siły, aby utrzymać motocykl i podjąć jakąkolwiek walkę z mężczyznami. Pewnie, panie mogą zorganizować się same i ścigać na własnym gronie. Tylko, jak, gdy będzie ich pięć na krzyż plus kilka zza granicy? Który klub wyda dziesiątki tysięcy na szkolenie dziewcząt, które potem będą robić za widzów na meczach? A raz na pół roku odjadą turniej żeńskiego żużla? Cyrk jest fajny, ale nie wciąż ten sam i z tymi samymi tematami pokazów za gruby „szmaj”.

P.S.

Piłkarze FC Barcelony nie przylecą do Gdańska rozegrać spotkania towarzyskiego z tamtejszą Lechią. Automatycznie upadła idea zaprezentowania gwiazdom Blaugrany żużla w wersji „live”. Szczerze powiedziawszy bardzo cieszę się z takiego obrotu sprawy. Jaki sens ma ciągnięcie Lionela Messiego i spółki na mecz pierwszoligowego Wybrzeża Gdańsk na zdewastowanym stadionie przy Długich Ogrodach? Trzykrotny zdobywca Złotej Piłki doskonale wie, co to żużel. Skąd? Otóż jego były klubowy kolega- Thierry Henry, jest wielkim miłośnikiem tej dyscypliny. Genialny Francuz grając dla Dumy Katalonii niejednokrotnie oglądał turnieje Grand Prix zapraszając na nie swoich braci po fachu, którzy częściej jednak zasypiali niż emocjonowali się naszą ukochaną dyscypliną. Jeśli już ktoś chce zaprezentować Messiemu speedway, to zróbmy to z pompą. Stadion narodowy, pięćdziesiąt tysięcy ludzi, Grand Prix, szał, fajerwerki, wielkie sektorówki, wtedy nawet gdy żużel nie przypadnie mu do gustu zapamięta, go jako bardzo popularny i ważny dla Polaków sport.

sobota, 13 lipca 2013

Małpki

Klaudia Szmaj. Od niedawna kobieta-żużlowiec. Odnoszę nieodparte wrażenie, że pani Klaudia to tylko i wyłącznie dziwne indywiduum, które powstało z chęci zrobienia czegoś skrajnie męskiego będąc kobietą. Jej kuzynem jest Maciej Janowski, który pożyczył jej wszystko, co potrzebne do uprawiania sportu żużlowego. Zmiana przepisów umożliwiła jej zdanie egzaminu, mimo, że ledwo motocykl łamie jadąc 40 km/h (jakim cudem zdała?). Gdy zmuszona była jechać we czterech w kolejnym etapie egzaminu, wyglądało to, jak spotkanie czołówki SGP z Allsvenskan. Nigdy niczego z niej "nie będzie" a jakikolwiek kontrakt podpisany przez nią z klubem żużlowym będzie tylko i wyłącznie zabiegiem czysto marketingowo-wizerunkowym. Smutna acz prawdziwa rzeczywistość. Żaden klub nie będzie marnotrawił pieniędzy inwestując w kobietę, która siłą, refleksem, wyczuciem odległości czy możliwościami wyobraźni przestrzennej nigdy nie dorówna mężczyznom. Biologia!

Dla potwierdzenia przytoczę pewną obrazoburczą i niepoprawną politycznie historię sprzed kilku lat.

"Karsten Braasch, leworęczny, niemiecki tenisista o charakterystycznym wyglądzie (okulary, kilkudniowy zarost), wyróżniał się niepowtarzalną akcją serwisową. W styczniu 1998 roku, kiedy już występował niemal wyłącznie w deblu (w grze pojedynczej klasyfikowany był poza czołową dwusetką rankingu światowego), przyjął wyzwanie młodych sióstr Williams, które wszem i wobec oświadczyły, że pokonają każdego mężczyznę spoza czołowej dwusetki rankingu ATP; z Venus Williams Braasch wygrał 6:2, z Sereną – 6:1. Po tym pojedynku Venus stwierdziła: "Nie sądziła, że będzie aż tak trudno"."

Kobieta w żużlu nigdy nie będzie niczym więcej, jak tresowaną małpką.

sobota, 6 lipca 2013

Gameplay

Sporo oglądam "gameplay'ów"? Nie wiem, jak to odmienić. "Gameplay'e" polegają na tym, iż patrzysz, jak ktoś gra. Nudne, prawda? Siedzisz godzinami i śledzisz rozgrywkę i komentarz do owej rozgrywki, jakiegoś człowieka.

Zadziwiająco wiele jest owych "gameplay'ów", praktycznie każda gra, która wchodzi na rynek może poszczycić się kilkoma. A są takie, które mają ich tysiące. Są również ludzie, którzy chyba powoli będą mogli zacząć żyć z tego, że grają w gry komputerowe dla frajdy. O tyle, o ile gra w jakąś grę na zlecenie np. EA, to normalna praca, polegająca na wychwyceniu błędów, zapisanie ich i zgłoszenie odpowiednim ludziom, to granie dla frajdy, nagrywane tego i wrzucanie na YouTube brzmi dziecinnie. A jednak. Ostatnimi czasy mam wersję na produkcje z serii "Total War". Rome, Medieval 2, Empire, Napoleon itd. Rome 2, który wychodzi trzeciego września kupiłem już ponad miesiąc temu w ramach pre-orderu. Także wkrętka jest konkretna. Tak, więc wnikliwie przeglądam "gameplay'e" i znalazłem człowieka, który na YouTube ma już ponad sto tysięcy subów. Sto tysięcy ludzi subskrybuje jego kanał i filmiki z jego gry.

Jeśli owy jegomość ma olej w głowie, może to nieźle wykorzystać i zacząć na tym konkretnie zarabiać. Założyć blog, profil na FB, konto na twitterze. Sto tysięcy lajków na tych portalach to zysk rzędu dziesięciu tysięcy dolarów miesięcznie z samych reklam. A jeśli nie rajcuje go zasypywanie bloga reklamami, jest inna droga.

Kontakt z SEGA. Od 2004 roku, gdy na świat przyszedł Rome: Total War, wydawcą gry jest firma SEGA. Trzeba przyznać, że zatrudnia ona głównie (przy realizacji gier z serii Total War), młodych i bardzo energicznych ludzi. Jestem pewien, że nie przeszliby obojętnie obok profesjonalnego profilu człowieka, który od lat gra w ich grę, mówi o niej dobrze, aczkolwiek nie przechodzi obojętnie nad jej błędami a słucha tego kilka razy w tygodniu sto tysięcy ludzi, a może i więcej (nie każdy subskrybuje wszystko, co ogląda, lub ma konto na YT). Taki człowiek, podobnie do dziewczyn piszących o modzie i zachwalających jakąś sukienkę, która właśnie wyszła na rynek, mógłby to samo robić z grami Segi, EA, Tripware, Activision itp.

Rodzi się we mnie kolejne pytanie: "Zacząć robić "gameplay'e"?