środa, 31 lipca 2013

Dom wschodzącego słońca

W 1964 roku zespół The Animals nagrał jeden z największych muzycznych przebojów wszechczasów- House of the Rising Sun. Nie wiem dlaczego, ale ta piosenka była pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, gdy zacząłem głębiej zastanawiać się nad tym, co obecnie dzieje się w polskim żużlu.

Będąc jeszcze nie do końca dorosły lubiłem oglądać Wideotekę Dorosłego Człowieka. Jeden z odcinków traktował właśnie o The Animals i House of the Rising Sun. Zdecydowanie mój ulubiony. Jak wielu z państwa, którzy słuchali tego utworu, słuchają nadal, zachwycają się nim, bądź po prostu sprawia im przyjemność „odpalenie zwierzaków”, wie, że mówi on o domu publicznym? Tutaj należą się ukłony w stronę Marii Szabłowskiej i Krzysztofa Szewczyka. Gdyby nie oni, prawdopodobnie sam bym się o tym nigdy nie dowiedział.

Skojarzenie jest automatyczne i nader brutalne: „Żużel to dom publiczny?”. W Wielkopolsce, z której pochodzę „dom publiczny” opisuje się również słowem „burdel”, a owy „burdel” oznacza również bałagan, nieład, kompletny nieporządek. Tyle, że określony dobitnie, z silnym zabarwieniem uczuciowym. Zagmatwane i niezrozumiałe kwestie również można skwitować mianem: „Ale burdel!”. Skojarzenie zaczyna się krystalizować i nabierać kształtów.  Okrągłych na twarzy.

Ostatnimi czasy polski sport żużlowy bardziej, niż ligą czy pucharem świata żyje komisarzami torów, torami, a raczej sposobem ich przygotowania do spotkań i kolejnym karami dla Unii Leszno. Przypomnę, że Unia, dziś dumna Fogo, w tym roku otrzymała już trzy kary- kolejny rekord w dorobku leszczynian. Na początku zostali skarceni za to, że PGE Marma Rzeszów odmówiła wyjazdu na tor podczas meczu w Lesznie. Mimo, że prawdziwym powodem była niezdolność do jazdy Nicki Pedersena, prezesa Stali Rzeszów, wszystko udało się tak okręcić, że wina spadła praktycznie wyłącznie na biało-niebieskich. Kolejną karą była ta sprzed około dwóch tygodni, siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych za błąd w sztuce przygotowania toru na spotkanie z Falubazem Zielona Góra. I ostatnia, skromne trzy „patole” za krzywą bandę podczas tego samego widowiska.

Po podsumowaniu Unia Leszno otrzymała w tym sezonie już 236.000,00 złotych kary plus siedemdziesiąt pięć punktów z meczu z Marmą, za które trzeba zapłacić zawodnikom. Śmiem twierdzić, że to wszystko razem spokojnie przekracza 400.000,00 złotych. Zadam więc pytanie: „Komu zależy na śmierci żużla w Lesznie?”. Kto chce zrobić z Unii Leszno sponsora strategicznego Speedway Ekstraligi? Komu wydaje się, że Unia Leszno jest „ścianą płaczu”, przy której, w razie potrzeby, można stanąć i poprosić o „cash”, a on zawsze wypadnie? Odnoszę wrażenie, że tych osób jest co najmniej kilka, ale po kryjomu najszerzej uśmiecha się ten: „Jeśli tak dalej to będzie wyglądało, to żużla w tym mieście nie będzie.

Słowa te wypowiedziano dwa lata temu, po pamiętnym półfinale Speedway Ekstraligi, w którym Unia Leszno odprawiła z kwitkiem Unibax Toruń, mimo, że dawny Apator: „…jesteśmy drużyną dużo lepszą”, w opinii owego pana na to nie zasłużył, a ostatni dwumecz sezonu należał im się niczym „psu buda”. Jak widać wszechmogący był innego zdania. Nie będę rozwodził się nad przebiegiem owego półfinału. Fakty są wszystkim znane, każdy już dawno wyrobił sobie zdanie na temat rywalizacji, która poruszyła pół Polski, włącznie z Sejmem. Interesuje mnie postać człowieka, który wypowiedział te słowa. Który wszem i wobec nazwał, nie posiadając żadnych dowodów, klub z Leszna i masę pracujących tam ludzi, jako oszustów: „To już nie pierwszy przypadek kombinowania z torem w przypadku tego klubu.” Zdanie tak samo prawdziwe, jak te, wypowiedziane zapewne w zamroczeniu nienawiścią, że Roman Jankowski, teraz przygotowuje „kopy” a sam nie umiał jechać, gdy splunęło mu się pod koło. Cóż. Odsyłam do lektury spotkania Unia L. – Unia T. z 1994 roku. Z czasów, gdy autor tychże słów, jeszcze nie wiedział czym jest żużel i że w „piernikowie” też istnieje klub.

Najczęściej jednak jest tak w życiu, jak w głośnym filmie „Fanatyk”. Kto widział ten wie, kto nie widział ten się dowie. Zazwyczaj ten, który najwięcej wyzywa od Żydów, sam jest Żydem.

Oglądał ktoś inny film- „Idiokracja”? Uwielbiam go. Czasem wydaje mi się, że kręcono go w Polsce. A czołowe role zagrali w nim prominenci polskiej sceny politycznej. Teraz jednak, po niezwykle głębokim namyśle, odgłosami przypominającymi kręgielnie, doszedłem do wniosku, że zamiast przedstawicieli rządu z OP na czele, można by tam postawić przecież szefostwo żużla. Nie byłoby różnicy! Ale powoli. O czym opowiadał owy obraz? Otóż, pewien niczym niewyróżniający się, kompletnie przeciętny we wszystkim, nieuzdolniony w żadnej dziedzinie i leniwy, taki zwykły... Kowalski, zostaje poddany hibernacji, w ramach rządowego eksperymentu. Chwilę później wychodzą wały, jak to zawsze. I pogram porzucono, zapomniano jednak odhibernować biedaka i tak go zostawiono. Po pięciuset latach program sam rozmroził jego organy i doprowadził do przebudzenia. Główny bohater wstaje i widzi świat kompletnie różny od tego, jakim go opuścił. Myśli, że minął rok, tyle ile zakładano, a nie pięćset. Pod drodze, gdy spał, ludzkość jednak kompletnie zdebilniała. Inteligentni ludzie nie rozmnażali się, czekając na najodpowiedniejszą chwilę gospodarczą i ekonomiczną, a prymitywy… no cóż. Inteligentni w końcu umierali bezdzietni, lub, w przypadku mężczyzn, na zawał w trakcie pobierania materiału genetycznego niezbędnego do przeprowadzenia zabiegu In vitro.

Nasz kochany bohater został, przez kilkumilionowe społeczeństwo jednego z większych miast amerykańskich, wzięty oczywiście za homoseksualistę, gdyż nie mówił, jak pozostali, bez bezładnej kombinacji stęknięć, sapnąć i odchrząknięć co drugie słowo. Wkrótce, próbując dowiedzieć się, co się stało zostaje złapany przez coś, co hucznie nazwać można policją, jak w przypadku władz żużla władzami żużla i dostaje się do więzienia. W penitencjarce przeprowadzono na nim test inteligencji. W naszych realiach powiedzielibyśmy, że doczłapał się do stołka. Po teście, w którym najtrudniejsze pytania to były takie z zakresu: „Idzie jeden człowiek z dwulitrowym wiadrem wody i drugi człowiek z trzylitrowym wiadrem wody. Ile jest razem wiader?”. Okazuje się, że nasz… bohater, jest najinteligentniejszym człowiekiem na Ziemi. Ma iloraz w okolicach 95, ale to i tak o połowę więcej niż cała reszta ludzkości. No, więc poproszony przez zgromadzenie naprawdę mało rozgarniętych ministrów, łącznie z ministrem zdrowia, który był chyba przedstawicielem następnego etapu w inwolucji mózgu człowieka, przejmuje władzę. I teraz zabawa się zaczyna. Walne Zgromadzenie Członków, nazwijmy ich tak potocznie, wybiera naszą „95-tkę” na prezydenta i prosi o to, aby ten uzdrowił żużel, kraj, wszystko jednym słowem. Ten przystaje i ochoczo zabiera się do pracy.

Rządzą nami tacy „Członcy” i przewodniczy im „95-tka”. Wszystko wiedzą najlepiej, resztę świata mają za bandę głupców, z którymi nie warto się liczyć. Wprowadzają, więc nowe prawa i przepisy, które mają doprowadzić do cudownego ożywienia „czarnego sportu” a tak naprawdę prowadzą do jego śmierci. Zadziwiający jest fakt, że tyle utyskiwano nad poziomem i rangą, co, jak co, ale marginalnej już, Elite League. Utyskiwano i z uporem maniaka wprowadzano prawa i przepisy, które w Anglii doprowadziły do takiego stanu. Czy człowiek inteligentny tak robi? Nie, robi tak człowiek upośledzony, który nie jest w stanie pojąć związku przyczynowo-skutkowego i jedyne, na czym opiera swoje doświadczenie to widok płonących zgliszcz i ruin, które pozostawiły po sobie jego „reformy”. Tak działa Polska władza żużla. Jak władza w filmie „Idiokracja”, mają ten sam tok rozumowania. Dla mnie takim prawem jest na przykład Kalkulowana Średnia Meczowa. I od tego sezonu regulamin dotyczący przygotowania nawierzchni przedmeczowej oraz urząd komisarza torów- będąc szczerym najbardziej korupcjogenny urząd w sporcie od wielu dekad.

Trochę od Jacka Gajewskiego: „To jest chore co wyprawia pan Wojciech S. i spółka. Jeżeli ktoś przeczyta art. 25a 3. RSŻ: Prawa i obowiązki komisarza toru, to może dojść tylko do następujących wniosków. Jeżeli zawody się odbyły (o wyznaczonej godzinie, bez opóźnień) to tor był przygotowany zgodnie z regulaminem. Za stan toru i jego przygotowanie do zawodów według mnie odpowiadają komisarz toru oraz sędzia zawodów. Wszystko co się dzieje z torem na osiem godzin przed zawodami odbywa się za zgodą, wiedzą oraz pod "dyktando" komisarza. Czyli karę należy nałożyć na Komisarza Toru . Tak słabych i mściwych ludzi na szczytach "żużlowej władzy" to chyba jeszcze nigdy nie było, im szybciej odejdą tym lepiej dla dyscypliny. Ale tak szybko się to nie stanie . Niestety.”                                                                

Trudno się nie zgodzić. Żużlowa generalicja, składa się z ludzi, którzy albo światopoglądu nabrali jeszcze w czasach zmierzchłej epoki, do żużla przybyli po to, aby zarobić i wypełnić w swoim życiorysie dziurę pod tytułem: „Osiągnięcia”. Jest też taki, który pojawił się w nim w wyniku układów. Co dobrego może z tego wyniknąć? Adolf Hitler przyczynę potężnego kryzysu gospodarczego i marginalizacji Niemiec po pierwszej wojnie światowej upatrywał w Żydach, jako ludzi, w jego osądzie, kontrolujących największe światowe banki. Toteż stali się oni dla niego źródłem inspiracji, siłą napędową rozwoju i obiektem chorej zemsty. Po wygraniu wyborów dozbroił się i przygotował do: „Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Odczuwam wrażenie, że mamy w żużlu Hitlera. Człowieka, który nie potrafi żyć bez wroga, zagubionego w morzu własnej oceny, napędzającego się chorymi powodami swej nienawiści i nieustanie, dopóki nie wykończy w ten czy inny sposób swojego antagonisty, wymyślającego nowe metody wykorzystania środowiska do partykularnych interesów.

Viva idiokracja!

1 komentarz:

  1. " 20 maja, br., spotkanie ligowe Apator Toruń-Unia Leszno. Nie pada, jest ponoć, jak ktoś zapamiętał, nawet przyjemnie. Kibiców czeka wielki mecz. Ekipę leszczyńską i pewnie sędziego Józefa Rzepę z Krakowa zdziwiło tylko, dlaczego na torze było pięć rodzajów nawierzchni. Start to zabronowane bagno. Wejście w pierwszy wiraż także bagno, natomiast od połowy łuku sucho i ślisko, i tak samo na prostej naprzeciwległej, aż się kurzyło. Podobnie jak i z małego toru dla juniorów wpisanego w murawę. Szkoleniowiec Apatora Jan Ząbik wyjaśnił swemu koledze po fachu Zdzisławowi Dobruckiemu prowadzącemu Unię:
    - Wiesz u nas padało.
    - Nie żartuj, padało tylko na połowie obiektu? razem jeździliśmy, a ty odstawiasz takie numery? - żachnął się trener z Leszna.
    Ząbik się tylko uśmiechnął. Rzeczywiście dziwny mikroklimat panuje w Toruniu. Po pewnym czasie i mniemam sporych przetargach arbiter powiedział kierownikowi zespołu gości Janowi Nowickiemu:
    - Nawierzchnia jest rzeczywiście ciężka, lecz imprezę musimy rozegrać nawet z godzinnym opóźnieniem bo na stadionie zasiadł komplet ludzi.
    - Przecież dwie godziny przed zawodami oglądał pan tor i nie powinien dopuścić do przeprowadzenia meczu w takich warunkach.
    Corrida się jednak odbyła. W pewnym momencie znajdującego się w świetnej formie Zenona Kasprzaka wyprostowało na wejściu w łuk, szczepił się ze Stanisławem Miedzińskim i pojechali "w płot". "Kasper" złamał obojczyk co wyeliminowało go z kilku ważnych dla niego imprez. Taki był plon tego toruńskiego meczu zakończonego , o dziwo, remisem 45:45. Leszczynianie na początku ligi nie mieli jeszcze takiej dużej przewagi, więc w Toruniu nawet na zdradliwej nawierzchni szaleli. Jednemu z nich "nie wydało"!"
    źródło: Sportowiec nr 42 (1909) 1987 rok

    OdpowiedzUsuń