czwartek, 13 czerwca 2013

Szał transmisyjny

W sobotę zorganizowano, po raz pierwszy od 1993 roku, imprezę międzynarodową w konkurencji par. Mowa oczywiście o Eurosport Best Pairs. Zawody cieszyły się umiarkowanym zainteresowaniem na trybunach, ale sporym przed telewizorami. Pierwsza, historyczna impreza żużlowa pokazywana na żywo w stacji Eurosport, przyciągnęła w szczytowych momentach przed telewizory trzysta tysięcy widzów w samej tylko Polsce.

Oczywiście żużel równać nie może się na przykład rozgrywkom o Super Bowl w Stanach Zjednoczonych, oglądanych rok rocznie przez grubo ponad sto milionów ludzi, powodując nie małe skoki napięcia. Jednakże wynik trzystu tysięcy widzów w Polsce i miliona w Europie robi już wrażenie. Całkowity zasięg telewizyjny imprezy to cztery miliony. Nie ma jeszcze danych z krajów spoza Starego Kontynentu, ale próżno mieć nadzieję, że w Egipcie to wydarzenie sportowe oglądało więcej, jak sześć osób, z czego pięć to polscy turyści a jedna zasłabła z gorąca, gdy telewizor ustawiony był akurat na ową stację.

Zawody można uznać za najlepszą promocję żużla na arenie międzynarodowej od czasu odrestaurowania przez firmę BSI cyklu Speedway Grand Prix i Speedway World Cup. Jestem jednak pełen obaw czy szwedzkie svt, duńskie dk4, brytyjskie sky sports czy posiadający prawa do transmisji tych imprez w Polsce C+, są w stanie łącznie zebrać na pojedynczym turnieju oglądalność rzędu miliona widzów. Podejrzewam, że większą oglądalnością cykle SGP cieszyły się na Eurosporcie puszczane z tygodniowym opóźnieniem "z taśmy". Liczę, że EBP niedługo otrzyma "homologację" FIM i stanie się oficjalnym czempionatem w jeździe parami, który zupełnie niepotrzebnie i pochopnie zlikwidowano dwadzieścia lat temu. Pytanie tylko, kiedy zawodnicy przypomną sobie, jak się jeździ parą?

Sztuka ta niegdyś opanowywana do perfekcji przez najlepszych zawodników świata, wbijana do głowy godzinami przez trenerów i szlifowana setki razy na treningach, dziś jest praktycznie wymarła. Próżno dopatrywać się wielu "parowych" pojedynków, czy nawet jazd wśród zawodników, którzy znają się całe życie i od lat jeżdżą w jednym klubie. Czasem i w trzech ligach. Dziś nawet w przypadku podwójnego prowadzenia jeden z pary ucieka, co siły w motocyklu do przodu, nie rzadko pozostawiając na pastwę losu i przeciwników niedoświadczonego, kilkunastoletniego kolegę z zespołu. Do dziś przed oczyma mam genialny popis tej, jakże szlachetnej sztuki żużlowego rzemiosła w wykonaniu Janusza Kołodzieja. W 2010 roku w trakcie jednego z meczów w Lesznie Kołodziej dosłownie holował i niemal stawał w miejscu by zbytnio nie oddalić się od znacznie wolniejszego Juricy Pavlicia. Wychowanek tarnowskiej Unii przez cztery okrążenia bronił ówczesnego juniora Unii Leszno przed zmasowanymi atakami rywali, czego rezultatem było podwójne zwycięstwo. Nie miałoby ono miejsca, gdyby popularny "Koldi" zostawił Chorwata samego. Bez ogródek można powiedzieć, że Janusz powinien mieć zapłacone za pięć punktów z tego wyścigu. Próżno szukać jego naśladowców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz